Cichy odgłos zamykania drzwi i czyjeś delikatne kroki, które po krótkiej chwili umilkły, gdy owa persona usiadła wreszcie na miejscu przeznaczenia. Ale zaraz... zacznijmy od pomieszczenia, które mamy okazję oglądać. Wnętrze pokoju spływa w półmroku, a jedyne światło zapewnia rażąca kula, której jasność pada nierównomiernie na ściany pomieszczenia. Na środku, dokładnie pod miejscem, w którym unosi się to nietypowe zjawisko, stoi stół, a raczej coś, co stołem nazwać trzeba z braku innej definicji. Całość jego konstrukcji unosi się kilka centymetrów nad ziemią, a wyglądem przypomina wyrwany kawałek grządki z ogródka układający się poziomo w kształt elipsy, na którego powierzchni lśni krystalicznym połyskiem gładka i niezmącona niczym tafla wody. Na jednym z dwóch krzeseł znajdujących się po obu stronach tego dziwnego mebla, siedział młody jegomość. Och, może jeszcze nastolatek, a może dopiero co wkroczył w wiek dorosłości - z pewnością jednak nie wyglądał na starszego. Chłopak z pewnością był wysoki, lecz nie nazbyt, nie był wychudzony, jednak z pewnością nie miał też na sobie nadmiaru tłuszczu ani nie był atletą - był za to szczupły, a linie mięśni, jeśli takowe rysowałyby się nawet bardzo wyraźnie na jego ciele, ukryte pozostawały pod odzieżą jegomościa. Na jego młodej twarzy widniał niepozorny uśmieszek, z którego łatwo można było wyczytać jakiś podstęp, czy też inny zagadkowy plan. Kolor oczu tejże persony ciężko zdefiniować z tej racji, iż niemal cały czas ślepia młodzieńca pozostawały przymrużone niczym w niemym rozbawieniu. Najbardziej jednak charakterystyczną jego cechą wyglądu zdawały się być włosy w odcieniu ciemnego, acz wyrazistego fioletu, idealnie równo ścięte i opadające mu na ramiona z równie perfekcyjnie wyrównaną grzywką. Chłopak pochylił się właśnie nad stołem, opierając łokcie o brzegi "mebla" i przetasowując w dłoniach talię kart. Osóbką, która dołączyła do niego siadając po przeciwnej stronie, była dziewczyna - równie młoda, jednak zupełnie różniąca się wyglądem. Nie była wysoka, raczej średniego wzrostu i szczupłej budowy ciała. Z pewnością mogła się pochwalić w subtelny sposób zarysowanymi kobiecymi kształtami i długimi, kruczoczarnymi włosami opadającymi jej aż za pas. Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że dziewczyna nie była piękna. Jej delikatne rysy twarzy idealnie współgrały z subtelną linią warg, by stanowić niemal zachwycającą całość z dużymi piwnymi oczami, jakie spoglądały na swojego "oponenta" spod czarnych, zalotnie podkręconych rzęs. Dziewczę sprawiało wrażenie pewnej siebie, jednak nie aroganckiej istotki, która przybyła tu w konkretnie określonym celu. Jakim? Na to pytanie zapewne zna odpowiedź młody jegomość siedzący dokładnie naprzeciwko niej.
- Dlaczego akurat tu? - padło pytanie wypowiedziane dźwięcznym głosem młodej kobiety.
- Ach, pomyślałem, że możemy się trochę zabawić... inaczej. - chłopak uśmiechnął się, prostując całą postawę swego ciała, przy czym dalej przetasowywał talię kart, nie poświęcając tej czynności ani grama swojej uwagi.
Na jego wypowiedź dziewczyna zareagowała ufnym, zadowolonym uśmiechem, który nie pozostawał cienia wątpliwości, że zna swojego rozmówcę bardzo dobrze, a może nawet i lepiej. Odchyliła się odrobinę do tyłu, zaczynając niczym dziecko kołysać się na krześle, wystukując nieokreślony rytm na brzegu zagadkowego stołu.
- Czekam na propozycje. - poinformowała czarnowłosa, z wysoko uniesioną głową spoglądając prosto w te przymrużone tajemniczo ślepia.
- Och skarbie... niekoniecznie o taką zabawę mi chodziło. - wyjaśnił młodzieniec, przechylając minimalnie głowę w bok. - Zagrajmy. - zaprezentował tasowany w dłoniach plik kart. - Zapewniam cię, że to będzie ciekawe doświadczenie.
- Nigdy nie wiem co u ciebie znaczy, że coś jest ciekawe. - dziewczyna skrzywiła odrobinę wargi, nie do końca jakby zachwycona jego słowami. - Niech stracę. A w co chcesz zagrać? - spytała, unosząc pytająco jedną z brwi ku górze, a usta tym razem układając w przysłowiowy dzióbek.
- Mamy duży wybór gier karcianych... makao, wojna, poker... - wyliczał, odruchowo rozkładając kilka kart na brzegu stołu, które okazały się... o dziwo kartami tarota przedstawiającymi poszczególne symbole w postaci wydłużonych ludzkich sylwetek, ubranych w matowe szaty albo zwyczajnie rozebranych, a układających się w określone pozy.
- Chyba nie chcesz powiedzieć, że zagramy kartami tarota? One się do tego nie nadają. - stwierdziła młoda kobietka, rzucając okiem na postacie prezentowane na tych niewielkich, sztywnych kartach papieru i marszcząc brwi w zdziwieniu, chociaż równie dobrze mogła właśnie analizować co chłopakowi chodzi po tej fioletowej czuprynie.
- Ależ właśnie są do tego idealne. - zaprzeczył młodzieniec z wyraźnym entuzjazmem i przekonaniem w głosie. - O wszystkim przekonasz się, jak zaczniemy grę. - zapewnił.
- Co ty znowu knujesz... - mruknęła lekko przyciszonym głosem. - Nie, czekaj - nie mów znowu, że to tajemnica. - dodała szybko. - Mam nadzieję, że nie będę tego żałować. No dawaj, zagrajmy w wojnę. - skinęła dłonią zachęcająco, po czym wreszcie przestała bujać się na krześle, zakładając w elegancki sposób nogę na nogę i oczekując na reakcję oponenta.
- Ze mną niczego nie będziesz żałować, słońce. - odpowiedział uśmiechając się niewinnie, mimo, że jego oczy pozostały nadal tak samo przymrużone.
Chłopak przetasował zgrabnie karty, po czym sprawnie rozdał je układając na zagadkowym meblu, a karty, które znalazły się na wodnej powierzchni, o dziwo nie tonęły pod taflą cieczy, a utrzymywały się na niej, zupełnie jakby płyn ten był ciałem stałym. Czarnowłosa ułożyła karty w zgrabny stosik wyrównując je, po czym spojrzała na to, co miała w ręku wzrokiem nieco znudzonym, który szybko jednak zaczął odbijać w swych źrenicach zainteresowanie, gdy tylko skierowała je na osobę oponenta. Młodzieniec zupełnie tym nie zrażony, zdawał się nie przywiązywać wagi ani do tego, co powiedział, ani do karty, jaką właśnie obracał w dłoniach, po czym rzucił ją niedbale na powierzchnię wody. Była to karta o postaci spokojnego mędrca z koszykiem owoców. Pod tym rysunkiem znajdował się tytuł - Umiarkowanie. Dziewczyna zwęziła spojrzenie znowu układając usta w dzióbek, jakby starała się analizować wszystkie zyski i straty, albo inaczej - do czego ta gra tak naprawdę prowadzi, po czym równie niedbale rzuciła na wodną taflę swoją kartę. Był to Głupiec.
- I co teraz? Kto wygrywa? - spytała podnosząc wzrok na chłopaka.
- Och, nieważne jest kto wygrał. Liczy się połączenie tych kart. Spójrz... - wskazał na owe dwie karty leżące na środku stołu. - Umiarkowanie... nie za dużo, nie za mało, wystarczająco dobra i zła, zmieszane w jednej misie bez konsekwencji. Tyle, ile trzeba tego, czego trzeba, ale na drodze do równowagi stoi im głupiec. Jak myślisz, kto się nim okaże? - spytał zupełnie niewinnym tonem głosu, minimalnie przechylając głowę w bok i kierując swoje przymrużone ślepia na postać rozmówczyni.
- Ten kto... zburzy tę równowagę. - stwierdziła powoli, uważnie dobierając słowa. - Równowaga zapewnia stałość, ciągłość i pewność. Ten, kto ją naruszy może coś zyskać, ale ryzykuje, że dużo straci. O to chodzi? - zamyśliła się, skupiając teraz swoje piwne oczy na rysunkach tych dwóch kart.
- Bingo. A teraz zweryfikujmy to, czy mamy rację... - fioletowowłosy przeniósł swoje spojrzenie na taflę wody, która w kilka ulotnych sekund pochłonęła obie karty, a na jej krystalicznie czystej powierzchni zaczęły pojawiać się obrazy...
Dziewczyna z zaciekawieniem pochyliła się nieco w przód, żeby mieć lepszy widok na krajobraz, który układał się powoli na stole. Gdzieś tam majaczyły się drzewa, których korony przybrane były w tysiące zielonych liści, trawa pokryta wilgotną ściółką, skacząca z gałęzi na gałąź wiewiórka, białe obłoczki powoli przesuwające się na porannym niebie. Każdy element tego pejzażu był żywy, poruszał się, niemal wydzielał poza tą zagadkową powierzchnię leśny zapach, jaki zapewne tam gdzieś się unosił. A centralnym punktem tego obrazu była lisia nora, z której po krótkiej chwili wyjrzał właściciel.

***

       Rudy lis przeciągnął się leniwie wyszczerzając swoje kiełki, po czym zatrzepotał łbem, jakby ten ruch miał pomóc mu wybudzić się z sennego odrętwienia. Zaraz potem futrzak, przebiegając nieśpiesznymi krokami kawałek puszczy, zaczął węszyć, szukając czegoś do jedzenia. Spuścił pysk tropiąc ślad, który akurat udało mu się złapać i ruszył tym tropem. Wiedziony głodem szybko znalazł pośród leśnych kniei swoją przyszłą ofiarę. Był to młody, bielutki zajączek. Zwierzak jeszcze nie spodziewał się z jakim zagrożeniem przyjdzie mu się spotkać, bowiem w spokoju podskubywał trawkę, jaka podeszła mu akurat pod pyszczek. To dało przewagę lisowi. Rudzielec począł się skradać, zachowując niemal absolutną ciszę i ostrożność w swoich ruchach. Jeszcze krok... jeszcze następny, a kiedy znalazł się wystarczająco blisko, zając nie miał szans. Momentalnie drapieżnik przygwoździł go do ziemi łapą już nachylając swój pysk, aby wreszcie zaspokoić poranny głód.
- Zaczekaj, proszę... nie zjadaj mnie. - pisnął zajączek trwożnie.
- Że co proszę? - prychnął rudzielec. - Ja jestem głodny i właśnie cię upolowałem, więc słuchaj, zwierzak - taka jest kolej rzeczy. Możesz mi tylko życzyć smacznego. - lis ponownie nachylił pysk, już wyszczerzając swoje kły.
- Proszę, tak nie musi być, nie musisz mnie zjadać. - wyszeptał ponownie trwożnie zajączek. - Możemy żyć w zgodzie.
- W zgodzie? Kpisz sobie ze mnie? Ty jesteś moim pożywieniem, jak mamy żyć w zgodzie?
- Daj mi szansę, a udowodnię ci, że to jest możliwe. Ty nie będziesz mnie jadł, ja nie będę zjedzony. Zostaniemy przyjaciółmi.
Lis zmierzył nieufnie białaska wzrokiem, który z pewnością wyrażał dużo sceptycyzmu, jednak cofnął swój pysk. Widać było po rudzielcu, że się waha. Skoro zajączek wyszedł z tak korzystną inicjatywą, dlaczego by nie zaryzykować i nie przystać na jego propozycję. Tylko co on... drapieżnik będzie miał z tego?
- To co ja zjem na śniadanie, jeśli przystanę na te twoje... wymysły? - spytał mięsożerca, nadal trzymając łapę na wątłym ciele swojej niedoszłej ofiary.
- Wskażę ci miejsce gdzie śpi łania. Ma złamaną nogę, więc nie będzie uciekać. Nią się bardziej najesz niż mną, a za to zyskasz przyjaciela. - wyjaśnił biały futrzak.
Rudzielec nadal się wahał, jednak cofnął łapę z puchatego ciała długouchego, siadając przed nim z zamyślonym wyrazem pyska. Zajączek skoczył na równe łapki, otrzepał futro z ziemi i również usiadł, już nie wyrażając strachu, a spokój i ufność. Przez chwilę tylko na siebie patrzyli, a żaden z nich nie decydował się przemówić jako pierwszy. W końcu tylko lis odchrząknął znacząco, oglądając się na moment za siebie.
- Skoro jesteś moim przyjacielem, może pomógłbyś mi odbudować norę? Ale najpierw pokaż mi gdzie ta łania, głodny jestem.
- Oczywiście, przyjacielu.
I tak zając nie tylko pokazał drapieżnikowi jego nową ofiarę, ale także pomógł mu wyremontować zniszczoną przez deszcze jamę, wyścielił ją miękkim mchem, a z rudzielcem czuł się i rozmawiał, jakby się znali od zawsze. Czas płynął, a długouchy odważył się nawet zamieszkać u swojego przyjaciela, a na jesieni lis również go ugościł, kiedy biały futrzak został ojcem gromadki małych zajączków. Miesiące mijały i w końcu nadeszła zima. Śnieg grubą warstwą swojego puchu pokrył leśną ściółkę, utrudniając zdobycie przez zwierzęta pożywienia, a mróz i chłód zaczynały dawać się we znaki mieszkańcom puszczy, nawet pomimo dobrze ocieplonych nor i kryjówek. Rudzielec od jakiegoś czasu mało jadł, a na długie poszukiwania jedzenia nie pozwalała mu skaleczona łapa, która niestety bardzo powoli się goiła. Zając ze swoją gromadką maluchów też został zmuszony znosić głód i niedostatek. Pewnego dnia zmęczony lis położył się na mchu zamykając ślepia i pozwalając sobie na zasłużony odpoczynek po ciężkim dniu poszukiwania jedzenia. Wtedy też do jamy wrócił zając ze swymi młodymi.
- Lisie, jak ci poszło polowanie? - spytał biały futrzak.
- Słabo. A głodny jestem jak cholera. A tobie, przyjacielu?
- Tak samo. Pomyślałem sobie lisie... ja mam dzieci, ty nie masz i czy mógłbyś mi, aby ratować przed głodem moje młode, wyświadczyć małą przysługę?
- Mów, a ja zobaczę co się da zrobić. - odpowiedział rudzielec nadal nie otwierając oczu.
- Nie pozwól nam głodować przyjacielu, pozwól nam cię zjeść.
- Co?! - drapieżnik momentalnie stanął na równe łapy, tylko przez chwilę krzywiąc się z powodu bólu promieniującego z rannej łapy, a zaraz potem jego wzrok szybko przebiegł po gromadce zająca z nim na czele. - Czyś ty zwariował? Przyjaciół się nie je! - zaoponował z zaskoczeniem, trwogą i niedowierzaniem w głosie, które mogło świadczyć tylko o tym, że tego się całkowicie nie spodziewał.
- Ale przyjaciele powinni pomagać przyjaciołom. - zając zaczął się zbliżać patrząc na rudzielca prawdziwie ufnym i spokojnym wzrokiem.
- Czekaj, czekaj... ty nie... ty... - rudzielec z przerażeniem w oczach obserwował, jak jego wierny towarzysz wraz z liczną gromadką swoich latorośli zbliża się do niego coraz bardziej i bardziej.
Lis nie miał gdzie uciec. Nora miała tylko jedno wyjście, a rzesza białych futrzaków była już o krok. Z ranną łapą i tak nie miałby zbyt wielkich szans, jednak nie to było najważniejsze. Nie chęć przeżycia tym razem była istotna, a rozczarowanie i niedowierzanie, które odbijało się w oczach rudzielca, nawet gdy zając ze swymi młodymi rzucił się na niego, aby jak najszybciej rozerwać skórę drapieżnika i zaspokoić głód.

***

       Dziewczyna szybko zmąciła wodę, sprawiając, że obraz jaki się na niej odgrywał zaczął się rozmazywać, by w konsekwencji po kilku sekundach zniknąć całkowicie, pozostawiając tak krystaliczną i nieskazitelną powierzchnię jak przed konfrontacją dwóch kart tarota. Jej mina wskazywała na to, że niezbyt się jej ten widok podobał, w przeciwieństwie do chłopaka. Fioletowowłosy zdawał się nic nie robić z faktu, że właśnie na ich oczach rozegrała się tak dramatyczna i okrutna scenka. Jego wargi nadal zdobił cwaniacki, miły uśmieszek i żaden mięsień twarzy nie świadczył o tym, że widok pożeranego przez zające rudzielca zrobił na nim jakiekolwiek wrażenie. Za to jego towarzyszka posłała mu poirytowany i zniesmaczony wzrok wyrażający w pełni, co o takich obrazkach sądziła.
- Wiesz co... pokazywać mi takie rzeczy? - rzuciła mu zdenerwowanym głosem. - Już naprawdę mógłbyś się od takich scen powstrzymać. - fuknęła z irytacją, przenosząc spojrzenie na jakiś nieokreślony punkt po jej prawej stronie.
- Ależ skarbie, to nie ja. - młodzieniec rozłożył ręce, jakby miało to wyrazić jego bezradność w tej kwestii, mimo, że wciąż na jego ustach tkwił uśmiech. - To karty.
- W coś ty mnie wrobił, co? - ułożyła wargi w dzióbek. - Czyli mam rozumieć, że te karty odzwierciedlają zdarzenia? Albo... albo zdarzenia odzwierciedlają układ kart... - stwierdziła przymrużając oczy i poddając głębszej analizie temat. - Lis okazał się głupcem, bo zburzył równowagę wśród zwierząt, zgadza się?
- Bingo! - fioletowowłosy energicznie przytaknął jej kiwnięciem głowy. - To co? Gramy dalej?
- Ale już nikt nikogo nie będzie zjadał? - spytała niezbyt ufnie, wyraźnie dając mu do zrozumienia, że nie ma ochoty więcej na takie widoki.
- To nie zależy ode mnie, ale myślę, że nie. - odpowiedział chłopak.
Dziewczyna skinęła głową i wyciągnęła kolejną kartę. Szybkie zerknięcie na to co miała teraz w ręku, by po chwili kartonik papieru wylądował na powierzchni wody, prezentując dwie nagie postacie mężczyzny i kobiety - Kochankowie. Młodzieniec uczynił to samo i już po chwili na poprzednim kartoniku wylądował następny, tym razem prezentujący postać o czerwonej skórze, kopytach zamiast nóg, rogach i paskudnym wyrazie twarzy - Diabeł. Czarnowłosa skrzywiła się znowu, spoglądając to na układ kart, to na swojego towarzysza. Z lekką irytacją zastukała palcami w stół, po kilku dźwiękach zaprzestając jednak tej czynności.
- Nie podoba mi się to. - mruknęła ściszając głos.
- Ależ założę się, że będzie ciekawie. - zaoponował z widocznym entuzjazmem młodzieniec, pochylając się nad powierzchnią wody, gdy tylko obie karty zanurzyły się w jej odmętach.
Ciekawość przezwyciężyła niechęć czarnowłosej i sama też w konsekwencji skupiła wzrok na obrazach, jakie zaczęły łączyć się w całość, dryfując po lustrze płynu. W krótkim odstępie czasu widok ujednolicił się, przedstawiając rybacką chatkę na plaży.

***

       Chatka zbudowana była z drewnianych pali, a wokół niej rozwieszone były rybackie sieci. Na brzegu plaży tkwiła samotnie niezbyt duża łódź z gotowym oprzyrządowaniem, podczas gdy dalej słodkie fale obijające się o brzeg zapewniały miły dla ucha dźwięk szumu morza. Okolica nie sprawiała wrażenia zbyt przyjaznej. Nie było zbyt dużo roślinności, a kępki traw, jakie można było spotkać gdzieniegdzie, z trudem przebijały się przez nieprzychylne gleby ku wolnej przestrzeni. Właśnie ten sielankowy wygląd zburzył chłopak wybiegający z chatki. Młodzieniec liczył sobie z pewnością kilkanaście wiosen, a szczególnie cechowały go rumieńce na twarzy i szeroki uśmiech. Potargał ciemną czuprynę niedbale i wygładził niezbyt schludną koszulę, jaką miał na sobie, dokładnie prostując marszczenia materiału, aż po brzeg beżowych spodni sięgających mu do kostek. Wszystko to robił w niebywałym pośpiechu, by w końcu obrócić się jeszcze w stronę domku i krzyknąć: "Niedługo wrócę, tato!". Chłopak pomknął niemal na złamanie karku przed siebie, w stronę znajdującego się poza tą nieprzychylną okolicą puszczy, majaczącą gdzieś na horyzoncie. O mało się nie potknął o wystający kamień, jednak nie zwrócił na to większej uwagi, wpatrując się uważnie w cel, który widniał przed jego oczami. Puszcza nie sprawiała wrażenia miejsca przyjaznego podróżnikom, strasząc swą gęstością i ciemnością, którą zawdzięczała szerokim koronom drzew, niemal uniemożliwiającymi jakikolwiek dostęp światła do podłoża. Młodzieniec zatrzymał się na skraju lasu, rozglądając się uważnie, jakby szukał czegoś wzrokiem, jednak nie mógł tego znaleźć. Co mogło być dla niego tak ważne?
- Nie przyjdzie. - zza jednego z drzew wyłoniła się mała, zaledwie kilkuletnia dziewczynka, której pyzatą buzię okalały jasne loczki. - Ona... coś się stało... ona jest chora... - wydusiła, z trudem starając się powstrzymywać napad płaczu i niecierpliwie, trwożnie mnąc w drobnych rączkach, krawędź połatanej sukienki.
- Co takiego?! - wykrzyknął chłopak, po czym, nie patrząc na dziewczynk,ę wbiegł do lasu, nie zważając na to jak gałęzie drapią mu skórę, a nogi plączą się w ostrych pnączach tutejszych krzewów.
Młodzieniec dobiegł do drewnianej, małej chatki nad strumykiem i wbiegł do środka, nie pytając nikogo o zgodę. Wnętrze było prosto urządzone - kilka narzędzi domowego użytku, kominek, kilka szaf i półek, a na schludnie posłanym łóżku naprzeciwko leżała młoda dziewczyna, której złote kosmyki włosów układały się niemal na całym posłaniu. Kobieta ubrana była w prostą, jasną sukienkę, a jej smukłe ciało sprawiało wrażenie wyjątkowo kruchego. Byłaby z pewnością bardzo piękna, gdyby nie to, że całą jej jasną skórę pokryły czerwone plamy, których powierzchnia już wyglądała na mocno złuszczoną i zeżartą przez dziwną chorobę.
- Cecil... - wydusił chłopak zszokowany tym widokiem, po czym podszedł do łóżka i padł na kolana. - Cecil... nie umieraj, Cecil... żyj... - jęknął łamiącym się głosem, spoglądając na nią z niewyobrażalną rozpaczą w oczach.
- Ja żyję Lucjanie. Żyję... ale obawiam się, że mój wygląd nigdy już nie będzie taki sam... będziesz mnie kochał dalej, Lucjanie? - wyszeptała dziewczyna, starając się tylko minimalnie otwierać usta przy wypowiadaniu każdego z tych słów.
- Nigdy nie przestanę Cię kochać Cecil... zostanę z Tobą na zawsze cokolwiek się stanie...
- Kłamiesz... jestem odrażająca... jak możesz kochać takiego potwora jak ja? - spytała już głośniej, nadal jednak nie uchylając zamkniętych powiek.
- Cecil... nadal jesteś piękna, uwierz mi... nie mów tak, ja... ja nadal cie kocham... - Lucjan również podniósł głos, a z jego oczu popłynęły łzy smutku, bólu i rozpaczy.
- Potrzebuję odpoczynku... - odpowiedziała dziewczyna, tym samym uznając rozmowę za zakończoną, jednak chłopak klęczący przy jej łóżku nie podniósł się z twardej i brudnej posadzki pomieszczenia, nawet mimo tego, że mijały godziny, czas nieubłaganie płynął przynosząc po słonecznym dniu ciemny i pochmurny wieczór. A Lucjan, oparty o krawędź łóżka ukochane,j drzemał z twarzą wciąż mokrą od łez. Nie obudził się nawet, gdy trzasnęło okno i zerwał się wiatr targający bladą zasłoną. Za to jasnowłosa uchyliła powieki, wypatrując czegoś lub kogoś... kogoś, kto mimo braku swej fizycznej obecności był tu... tak łatwo wyczuwalny.
- Kim jesteś? - wyszeptała trwożnie Cecil.
- Czy chcesz być znowu piękna? - ozwał się dumny, majestatyczny, kobiecy głos, dobiegający właściwie nie wiadomo skąd.
- Chcę, och, tak... chcę... - wyszeptała dziewczyna, podnosząc się do pozycji siedzącej i uważnie wypatrując nieznajomej w ciemności.
- Co oddasz mi za to w zamian? - zapytała znów tajemnicza postać.
- Wszystko... kocham Lucjana i chcę... - zawiesiła na moment głos. - Chcę być z nim... oddam wszystko. - powtórzyła bardziej stanowczo i z większym przekonaniem.
- Więc... oddaj mi... oddaj mi... - w pomieszczeniu zerwał się wiatr, który sprawił, że Cecil z powrotem przyległa do łóżka, nie mogąc się oprzeć tej niewidzialnej sile. - Oddaj mi swoją duszę! - syknął głos i tak, jak wszystko się nagle zaczęło, tak i się skończyło, a Cecil, ciężko dysząc, powoli normowała oddech i zapadała w sen.
Młodzieniec przebudził się nad rankiem. Przetarł leniwie oczy, lecz zdziwił się, nie dostrzegając na łóżku swej ukochanej. Za to słysząc czyjeś kroki w izdebce, obrócił się natychmiast, by ujrzeć przeglądającą się w lustrze jasnowłosą o cerze czystej i jasnej niemal jak marmur. Dawne rany spowodowane chorobą zniknęły. Dziewczyna obracała się przed zwierciadłem, podziwiając każdy element swej urody - od złotych włosów, niebieskich oczu, łabędziej szyi, po smukłą sylwetkę oraz zgrabne i długie nogi. Lucjan nie mógł nadziwić się ten nagłej zmianie, dlatego przez dłuższą chwilę po prostu milczał.
- Cecil... - wydusił w końcu chłopak jedno słowo oddające wszystkie emocje, jakie nim targały.
- Podobam Ci się, Lucjanie? Powiedz... podobam Ci się? - spytała kobieta, obracając się w jego stronę z delikatnym uśmiechem malującym się na jej różowych wargach.
- Jesteś piękna... - odparł chłopak, nie mając pojęcia co więcej mógłby powiedzieć. - Jak zawsze...
- Jak zawsze? - dziewczyna zmarszczyła brwi. - Nie, Lucjanie, teraz jestem dużo piękniejsza... teraz jestem cudowna, idealna, perfekcyjna...
- Cecil... o czym ty mówisz? - spytał, nie ukrywając jak bardzo nie rozumiał, o czym opowiada jego ukochana.
- Jestem jedyna w swoim rodzaju... - nagle zęby dziewczyny wydłużyły się na kształt ostrych kłów drapieżnika. - Jak możesz nie kochać takiego bóstwa? Jestem zbyt piękna dla Ciebie, Lucjanie... - z jej ramion zaczęły wyrastać ciemne pióra, a uszy wydłużyły się. - Jestem doskonała... - paznokcie jasnowłosej zaostrzyły się w szpony, a jej wzrok z radosnego spojrzenia przemawiał teraz niebywałą agresją, złością i okrucieństwem z każdym krokiem, z którym była bliżej chłopaka...

***

       Czarnowłosa, tak jak i poprzednim razem ,tak i teraz kilkoma ruchami dłoni rozmyła obraz malujący się na tafli wody, po czym podniosła pełen wyrzutów wzrok na chłopaka, który zdawał się nic nie robić ani z jej niezadowolenia, ani z sytuacji, jaką mieli okazję przed chwilą obserwować. Był nadal tak samo entuzjastyczny, nadal na jego wargach błąkał się niepozorny uśmieszek, a oczy nadal były lekko przymrużone. Całość tych elementów tworzyła dziwną, wieloznaczną konstrukcję osobnika tajemniczego, po którym naprawdę nie wiadomo czego można się spodziewać.
- Nie tak się umawialiśmy. - mruknęła groźnym tonem dziewczyna, wbijając w niego nie tylko niezadowolone, ale wręcz poirytowane spojrzenie.
- Przecież go nie zjadła. - chłopak rozłożył dłonie w teatralnym geście bezradności, choć jego mimika wcale nie świadczyła o tym, że przejąłby się zbytnio gdyby akcja potoczyła się inaczej, wręcz może byłby z tego nawet zadowolony.
Czarnowłosa westchnęła zrezygnowana taką postawą towarzysza, odgarniając kilka kosmyków z czoła, po czym powróciła na niego wzrokiem już bardziej spokojnym, bez cienia złości, zupełnie jakby takie nastawienie chłopaka było jej dobrze znane. Na chwilę zerknęła na talię kart. Tyle jeszcze tych papierowych kartoników do wyrzucenia... czy za każdym razem lustro wody będzie pokazywać im tak drastyczne sytuacje? Czy choć raz nie mogliby być świadkiem cudzego szczęścia?
- To mi się naprawdę nie podoba. - mruknęła dziewczyna, powracając na fioletowowłosego wzrokiem.
- Och, skarbie... to tylko gra. - wyciągnął ze stosiku kart kolejną. - To co? Jeszcze jedna partyjka? - spytał zupełnie niewinnym tonem, a gdy czarnowłosa skinęła głową, wyrzucił kartonik na powierzchnię wody.
Tym razem rysunek przedstawiał dostojnie ubranego mężczyznę dzierżącego w dłoni berło - Cesarz. Dziewczyna sięgnęła po swój kartonik i zanim rzuciła go na kartę towarzysza, przez chwilę przyglądała mu się w milczeniu. Mężczyzna ubrany w długie szaty o barwach czerwonych i fioletowych trzymał w dłoni kulę jaśniejącego światła, mniej więcej takiego, jakie wypełniało pomieszczenie w którym znajdowali się grający - Mag. Czarnowłosa kątem oka zerknęła na chłopaka, jednak brak reakcji z jego strony, sprawił, że nie zwlekała dłużej i rzuciła kartę. Młodzieniec pochylił się nad stołem przyglądając się temu ustawieniu.
- Władza i magia... interesujące... - stwierdził analizując przesłanie zawarte w kartach.
- Czyli znowu ktoś umrze? - spytała kobieta, obserwując jak papierowe kartoniki toną właśnie w tafli niezmąconej wody.
- Pssyt... to tajemnica. - tajemniczy osobnik przyłożył palec do ust, uśmiechając się leciutko i przenosząc wzrok ze swojej towarzyszki na obraz ogromnych, kamiennych jaskiń położonych gdzieś w górach.

***

       Ciemne groty piętrzyły się jedna na drugiej, położone gdzieś we wnętrzu głębokiego kanionu. Okolica wydawała się wyjątkowo surowa, a ze stromych skał co chwila sypał się żwir i kurz, gdy lądował bądź opuszczał swoją norę jeden z tutejszych domowników. Nad tym niemal pustynnym kanionem słońce zdawało się nie mieć żadnej litości, wysuszając cały teren swymi gorącymi promieniami. Kropli wody nie było tu może od miesięcy, może nawet od lat. Tymczasem jaskinie wcale nie były opuszczone, wręcz można powiedzieć, że panował tu nieustający powietrzny ruch. Na tym absolutnie czystym niebie przemykały smukłe postacie majestatycznych i dumnych bestii. Ich skrzydła łopotały równomiernie, długi ogon sunął za ogromnym cielskiem niczym wąż gotowy do ataku, a z wielkich nozdrzy co jakiś czas buchał duszący dym. Smoki. Większe, mniejsze, całe rodziny i pojedyncze jednostki. Ich łuski mieniły się odcieniami miedzi i złota. Lądowały z niesamowitym wręcz wdziękiem na wąskich stropach tuż przy swoich jaskiniach bądź wzbijały się w powietrze stając się władcami przestworzy. W tę właśnie okolicę zawędrował ludzki przybysz. Był to mężczyzna dosiadający śniadego konia, którego szatę okalał ciemny, długi po same kostki płaszcz. Ów człowiek mógł być średniego wieku, o czym świadczyły niezbyt głęboko, acz wyraźnie zarysowane na twarzy zmarszczki oraz lekko posiwiała krótka broda. Miał surowe rysy twarzy, a jego spojrzenie przemawiało zdecydowaniem i nieustępliwością. Z pewnością wiedział po co tu przybył. I tak, już po chwili przed tą słabą, śmiertelną istotą wylądował potężny władca nieba - smok ogromnej postury, którego miedziane cielsko oznaczone było licznymi bliznami i szramami. Sama bestia z kolei mogła przypuszczalnie nosić miano gadziego mędrca czy też starca, taka mądrość i wieki doświadczenia życiowego odbijały się w jego ślepiach.
- Ostatni raz tu przybywam. - przemówił człowiek zsiadając ze swego rumaka. - Ostatni raz wychodzę do waszej rasy z naszą propozycją. Więcej się tu nie pojawię.
- Czy ty wiesz do kogo mówisz, człowieku? - razem z tymi słowami powietrze zadrżało wprawione w ruch przez dziwną wibrację, choć sam gad nawet nie otworzył swej paszczy, poświęcając się jedynie obserwacji swego rozmówcy.
- Do Smoczego Władcy, do Najstarszego. Wybacz, nie robi już to na mnie wrażenia kim jesteś ani co reprezentujesz. Przybywam tu, by ostatni raz ponowić swoją propozycję. Niech smocza rasa zacznie służyć magom. Wiele potyczek stoczyliśmy ramię w ramię, w wielu również staliśmy po przeciwnych stronach. Nadeszła pora podjęcia ostatecznej decyzji... zechciejcie nam służyć, a zadbamy o to, by ustały polowania na wasze dzieci i wasze rodziny.
- Powiedziałeś... tyle razy staliśmy ramię w ramię. Powiedziałeś też... tyle razy staliśmy przeciwni sobie, a teraz chcesz uczynić z dumnej smoczej rasy niewolników magicznych ludzi? Czy tak właśnie rozumiecie pojęcie współpracy?
- Otrzymacie wiele przywilejów, wiele jesteśmy w stanie ofiarować, abyście zostali naszymi sługami.
- Nie słuchasz mnie, człowiecze. - bestia wreszcie chapnęła pyskiem, lecz mimo tego, że to nie z jej gardzieli wydobywały się te słowa, to jednak ciężko zaprzeczyć temu, że mag prowadził dialog właśnie z majestatycznym gadem. - My, smoki, możemy współpracować, ale nie będziemy służyć. Nikomu. Jeśli dla was współpraca oznacza służbę, odejdź i nigdy już tu nie wracaj.
- Wiesz, że to oznacza wojnę.
- To nasza wolność, to nasza duma i będziemy o nią walczyć. Przelejemy naszą krew, by móc rozprostować skrzydła i cieszyć się tym, jak wolni jesteśmy, krążąc nad ziemią i krążąc nad wami, zniewolonymi przez własne żądze, magami.
- Głupiec... - mężczyzna z powrotem dosiadł konia - Bądźcie przeklęci. - gwałtowanie zawrócił wierzchowca, który pognał czym prędzej przez pustynne szlaki mijając po drodze skaliste pagórki i wąskie skarpy, którym poskąpiono jakiejkolwiek roślinności.
Podróż maga nie trwała długo. Naraz, gdy zbliżał się do jednego z opustoszałych wzgórz, uniósł dłoń ku górze. Nad jej wierzchem pojawiła się jasna kula światła, unosząc się coraz wyżej i wyżej w powietrze. W momencie, w którym zrównała się ze słońcem, zza wzgórza ruszyła horda magów, dosiadając bądź pospolitych rumaków, bądź skrzeczących głośno hipogryfów, które uderzając raz po raz w twarde podłoże kopytami rozpędzały się, by zaraz wzbić się w powietrze razem ze swym jeźdźcem. Były tam też piaskowe rumaki, były też śnieżnobiałe pegazy i byli też żądni krwi ludzie. Jeden z jeźdźców układając swe dłonie na wysokości klatki piersiowej, wzniecił ogromną falę napływającego piasku, która bezlitośnie zbliżała się do smoczego kanionu wzniecając wokół siebie pustynny kurz. Pierwsze skrzydlate bestie, zauważywszy ten zmasowany atak, wzniosły się w powietrze opuszczając jaskinie, by uniknąć zmierzającej ku ich ostoi fali. Już po chwili jeden z magów uderzył w najbliższego gada kulą mrocznej, skumulowanej energii. Bestia zaskrzeczała żałośnie, co przytłumiło dźwięk wybuchu tuż przy jej prawym skrzydle. Natychmiast straciła równowagę, spadając na ziemię. Jeden z większych smoków pochwycił w swe zębiska czarodzieja dosiadającego dużo mniejszego od gada hipogryfa, by zaraz zbroczyć swe kły krwią człowieka, który nie zdążył wydobyć ze swego gardła ani jednego jęku żałości czy cierpienia. Tego samego władcę przestworzy otoczyło dwóch magów, pętając gada magicznymi linami. Walczył jeszcze, szarpał, próbując wzbić się skrzydłami wyżej i wyżej. Bezskutecznie. Smocza dolina kąpała się w gorącym słońcu i strumieniach krwi ofiar wojny.

***

- Nie! - dziewczyna próbowała ręką zmącić obraz rysujący się na tafli wody, co jej towarzysz skomentował zaledwie cichym westchnięciem.
Koniec przedstawienia. Wrota komnaty otworzyły się, lecz nikt nie przekroczył jej progu. U wejścia, do którego nie docierało światło z kuli unoszącej się nad pomieszczeniem, stała niewielka osoba o ludzkiej sylwetce. Można było przypuszczać, że był to chłopiec, zapewne w wieku lat co najwyżej kilku, jednak cała jego postać wciąż pozostawała w cieniu - niedostrzegalna dla dwójki zabawiającej się kartami tarota.
- Ach... Władca wrócił. - chłopak zasiadający przy magicznym stole klasnął w dłonie, jakby ucieszył się z tej niespodziewanej wizyty. - Zatem my już nie będziemy przeszkadzać. - przystanął przy swej czarnowłosej towarzyszce opuszczając tym samym dotychczasowe miejsce rozgrywki.
- No tak... my nie chcieliśmy, to znaczy... - zaczęła dziewczyna z pewnym wahaniem, próbując znaleźć jakiekolwiek usprawiedliwienie. - ...tak, to my sobie już pójdziemy. - ruszyła wspólnie z chłopakiem, mijając tajemniczą osobę chłopca w progu. - Nigdy więcej takich gier! - przyciszonym, choć surowym głosem zwróciła się do fioletowowłosego.
- To była tylko chwila rozrywki, skarbie. Nie zobaczyłaś nic więcej aniżeli zwykłe, codzienne życie. - objął ją w pasie, skręcając w głąb posiadłości.
Tymczasem postać chłopca zbliżyła się do stołu przesuwając swą drobną dłonią po niezmąconej powierzchni wody. Te małe palce pochwyciły zaraz jedną z kart tarota, jakie pozostawiła po sobie dwójka graczy. Tajemnicze dziecko przyjrzało się uważnie przypadkowo wylosowanej karcie milcząc przez chwilę. Była to karta przedstawiająca skrzydlatą kobietę z wzniesionymi ku niebu ramionami - Sprawiedliwość.

Additional Info

  • Data publikacji: Wtorek, 13 Listopad 2012

Komentarze

  • Brak komentarzy
Dodaj komentarz